ULICA Festival

Dziennik Festiwalowy: 36. ULICA Festival – 2

Drugi dzień ULICA Festiwalu przyniósł, poza ogromem teatralnych wrażeń i dużą dawkę Słońca. Podobnie obficie dopisała festiwalowa widownia, gdzie na niektórych spektaklach nie można było wcisnąć nawet szpilki, co dobrze pokazuje, że takie wydarzenia mają rację bytu. Wartością nadrzędną jest to, że oglądając spektakl z danego kraju, nie tylko możemy zapoznać się z dziełem zagranicznego artysty, ale i kulturą kraju jego pochodzenia.

Dzień rozpocząłem na Małym Rynku od uroczej bajki z Chile “Fofi el Cachorro” (Szczeniak Fofi) w wykonaniu Mauricio Riobó. Aktor nie tylko wcielił się w rolę opiekuna pieska, animował go, ale i dobrze ujął odpowiedzialność za zwierzę, które wzięło się pod opiekę. Zachwyca moment, kiedy Riobó odgrywał scenę ze śmiercią. Nie tylko zmienił głos nie do poznania i ujęte manewruje lalką, wijącą się po scenie z mikrofonem, ale pokazał południowoamerykański stosunek do niej. Była ubrana na czarno, ciało miała zbudowane z kości, ale nie była to postać straszna i przerażająca. Podchodził bardzo naturalnie do tematyki śmierci, wręcz zabawnie, nie tabuizując jej. Artysta tworzy duet “La Bayka” z pochodzącą z Polski Aleksandra Muchin, której występ był następny. Artystka zaprezentowała “Kukuryku”, czyli zmierzenie iluzjonisty- czarodzieja Osvaldo i wiedźmy Muji. Mimo że ich poczynania nie zawsze szły z zaplanowanych skutkiem, to jednak wywoływały za każdym razem salwy śmiechu ze strony publiczności. Przy tym tak dobrana tematyka w bardzo zgrabny sposób pokazuje, że nie zawsze w życiu wszystko potoczy się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.

Podobny teatr z wykorzystaniem kukiełek zaprezentował Bence Sarkadi z Węgier. Wykonał pokaz z mistrzowskim zacięciem. Spektakl “The Budapest Marionettes” (Budapesztańskie marionetki), to sekwencja kilku historii, które łączy pomysłowość i wysoka jakość wykonania nie tylko marionetek, ale i ich animacji. Zachwycają “Trzy Terrory”, czyli lalka przedstawiająca trójgłowego smoka. Choć chyba najbardziej rozczula, historia artysty ulicznego, który pracując i nie osiągając uwagi widzów, popija z piersiówki, aż wycieńczony zasypia. Wówczas, trzymana w ręce artysty-kukiełki, malutki pajac-kukiełka rozpoczyna autorski numer, zarabiając na tę dwójkę. Podobnie fascynujący spektakl “TIK-TAK” wykonał pochodzący z Włoch Alex Piras. Jest to poetycka opowieść o najmniejszym elemencie stroju każdego klauna, czyli czerwonym nosie. Tutaj jednak za sprawą użytych lalek pokazał dążenia głównego bohatera do doskonałości w postaci sennej wizji, snującej się niczym lekkie piórko.

Również teatr lalkowy można było zobaczyć w wykonaniu hiszpańskiej artystki Laury Cortés. Zaprezentowała ona, mimo chwilowych problemów związanych silnym podmuchem wiatru, który przewrócił scenografię, historie z pewnego hotelu. Jak powiedziała, jako najlepsza recepcjonistka wszystko dokładnie wyczyściła, czego jednak nie mogła powiedzieć o swoim kompanie z pracy – marionetce, która przy uroczym wyglądzie była niezmiernie leniwa. Nie dość, że nie potrafił wstać z drzemki, opornie zmywał podłogę, to jeszcze rozsypał baraże starszej damy odwiedzającej hotel. Zresztą wręczenie jej kwiatów na przeprosiny też szło mu opornie. Mimo że spektaklu hiszpańskiej artystki jest naprawdę malutką formą teatralną, to jednak dopracowanie szczegółów dekoracji, czy marionetek w połączeniu z ich sprawną animacją sprawia, że nie ma się ochoty oderwać od niej oczu. Czego niestety nie można powiedzieć o polskim akcencie – “Kariun i Baktus” z Teatr Lalki i Aktora w Łomży, to dość infantylna i animatorsko niedopracowana forma. Szkoda, bo temat higieny jamy ustnej i ilości spożywanych słodyczy, jaki poruszali wykonawcy, w młodym wieku jest szczególnie istotny. W tym wypadku jednak wykonanie i pomysł wydają się niedopracowane.

Natomiast na Rynku można było podziwiać rytmiczną propozycję z Węgier. Spektakl grupy A-rítmiks “360º” jest dźwiękową odskocznią od marionetek, jakie można było oglądać na Małym Rynku. Tutaj dwójka performerów przy użyciu okrągłej, drewnianej platformy wystukuje rytm, wzajemnie się przekomarzając, rywalizując i szokując zgromadzoną widownię, że w tak niepozornym instrumencie, kryje się tyle dźwięków.

Drugiego dnia można było zobaczyć kilka spektaklu gospodarza – Teatru KTO. Z naprawdę bogatego programu udało mi się wyłuskać spektakl “Arcadia”. Jest to taneczna opowieść o życiu, rozpoczynająca się czymś na kształt pogrzebu i żałoby po zmarłym, by zaraz przestudiować całe życie, krok po kroku przechodząc przez wszystkie jego etapy. Co nieoczywiste elementem łączącym było kilka metalowych ławek, które w zależności od okoliczności pełniły różne funkcje, były nie tylko scenografia, ale i realnoznaczeniowymi rekwizytami. Jak można było dostrzec, po gęstym tłumie, który chciał zobaczyć ten spektakl, który przygotował Jerzy Zoń, dyrektor Teatru KTO, było to wydarzenie ciekawe i całkiem zrozumiałe w swojej formie, mimo że słów w jego trakcie padło bardzo mało.

Z rodzimego podwórka, można było zobaczyć “Warunki zabudowy” w wykonaniu Artiego Grabowskiego, performans przygotowany razem ze Zbigniewem Szumskim. Pokaz to fuzja sztuk plastycznych, wizualnych i teatru. Grabowski wciela się w współczesnego szamana z ludu, ubranego w strój roboczy, usiłując odczynić zło, które wydarzyło się na placach, takich jak Niebiańskiego Spokoju w 1989 roku, Trzech Kultur w 1968 roku, czy historia związane z istnieniem muru berlińskiego, palestyńskiego, chińskiego, meksykańskiego. Jest to cierpki obraz świata, który porządkując otoczenie wciąż dyskryminuje i zwalcza nieproszonych gości. Nie jest to spektakl ani miły, ani przyjemny, ale w końcu świat nas otaczający też zwykle różni się od tego oglądanego przez różowe okulary.

Festiwal z racji działań pełnych rozmachu mieści się w kilku dzielnicach Krakowa, na Kazimierzu można było zobaczyć spektakl uliczny “Arrived” (pol. Przybyli). Tworzący go Jūratė Širvytė-Rukštelė i Adrian Schvarzstein ubrani są w stroje niczym z początku dwudziestego wieku, mają stylowe walizki, z których rozbrzmiewa Żydowska muzyka. Ich zachowanie jest naiwne, ale i bardzo serdeczne. Po wejściu na ul. Szeroką podchodzą do widzów, ustawiają ich we wspólne zdjęcie, zaczepiają przechodniów, odwiedzają mieszczące się w okolicy lokale. Cieszą się z przybycia, jakby kiedyś ten świat należał do nich, jakby lata wojny nigdy nie nastąpiły, jakby znów przybyli cieszyć się życiem…

Na szczęście przed wszystkimi sympatykami teatru ulicznego jeszcze dwa dni festiwalowych wrażeń. Oby udało się zobaczyć wszystko, bo naprawdę warto zagłębić się w to mrowie wrażeń.

Udostępnij: