"Kora. Boska"

Wszyscy wrażliwi są nieszczęśliwi

Robiąc spektakl traktujący o sławnej osobie łatwo popaść w sztywność, patetyczność, przedstawić bohatera jako nadczłowieka dalekiego od codziennej egzystencji. Czy przeciwnie, zrobić ckliwą opowiastkę, z której lukier wylewa się z każdego gestu. Bywa też jednak, że na podstawie życiorysu, ale i wartości, jakimi dana osoba się kierowała, można wskazać cienie i blaski tego, co tu i teraz. Tę, w moim odczuciu najbardziej wartościową, drogę obrała Katarzyna Chlebny w debiucie reżyserskim „Kora. Boska”. Warto dodać, że niezwykle udanym.

Spektakl Teatru Nowego Proxima skupia się nie tylko na biografii charyzmatycznej wokalistki Maanamu, ale i pokazuje sposób, w jaki postrzegała świat. Jest to bogata lekcja życia, którą trzeba koniecznie odbyć dziś – w czasach, kiedy empatia, czy pozbawiona erotyki miłość do bliźniego zagłuszane są powszechną znieczulicą narodową. W końcu mało kto potrafił tak otwarcie mówić o tolerancji, równości, miłowaniu przyrody i wytykać bez ogródek konflikty, które dzielą nasze społeczeństwo, jak robiła to Kora.

Zmarła w 2018 roku wokalistka do końca życia pozostawała bezkompromisowa w sprawach, które uważała za ważne. Sprzeciwiała się przedmiotowemu traktowaniu osób słabszych, walczyła o równe traktowanie chorych, sama poddając się długoletniemu leczeniu onkologicznemu. Zdaje się, że jedyną walką, którą w życiu przegrała, była ta z rakiem. Ten moment staje się punktem wyjścia krakowskiego spektaklu. Katarzyna Chlebny pojawia się ubrana w czarnych pióropusz, krótką sukienkę i ciemne okulary – charakterystyczny image, w którym Kora wykonywała „Boskie Buenos”. Jest pełna energii, do złudzenia przypomina pierwowzór, niczym wyjęta z koncertu przed rozgorączkowaną publicznością, mknie przez kolejne frazy tekstu, aż… nagle zapada ciemność. W mroku słychać charakterystyczny dźwięk aparatury monitorującej czynności życiowe, po czym zostajemy z wwiercającym się w świadomość ciągłym sygnałem informującym o zaprzestaniu akcji serca. Śmierć nie stanowi końca, a początek drogi w nieznane.

Jeszcze zanim znajdziemy się w miejscu przejścia, między tym co doczesne a wieczne, słyszymy głosy, jakby przekomarzających się przekupek. Trzy niewiasty oczekują przybycia zmarłej artystki. Z ich rozmowy można wywnioskować, że dobrze znają jej życiorys, a ton rozmowy świadczy o tym, że gorączkowo oczekują spotkania. Kiedy światła rozjaśniają przestrzeń (scenografia Łukasza Błażejewskiego), widzimy półkolisty krąg cherubinków okalający scenę, błękitne tło przypominające barokowe wyobrażenie raju, w centrum trzy Matki Boskie: z Guadalupe (Łukasz Błażejewski), Fatimy (Paweł Rupala) i Częstochowy (Piotr Sieklucki). Kora staje przed nimi jak przed sądem, ma do kobiet stosunek jak do uczestniczek talent show, których bywała jurorką. Nie bierze ich na poważnie, ma do ich boskości sporo dystansu, jak się później okaże i one nie traktują siebie wzniośle.

Zanim będzie mogła przejść do dalszego etapu drogi, której Matki Boskie nie chcą lub nie mogą zdradzić, Olga Jackowska musi poddać się trzem próbom: wiary, nadziei i miłości. Jest to nie tylko okazja do wiwisekcji jej doczesnego życia, ale i zderzenia doświadczeń z tym, co mogła przeżywać Maryja jako postać historyczna. Nie tylko one stają się jej przewodniczkami, ale w pewnym sensie i ona pomaga odnaleźć im wartości drzemiące w kobiecości, niezależnie czy jest się matką boga, czy dziewczyna z prowincji.

W rozmowach nie brakuje tematów ciężkich, niewygodnych zarówno dla Kory, jak i dla Kościoła katolickiego, czy państwa polskiego, nieradzącego sobie z nadużyciami kleru. Jej biografia, naznaczona przemocowym wychowaniem (z powodu choroby matki trafiła do zakonnic, do domu dziecka, była molestowana przez księdza), czy wysokie wymagania stawiane przez społeczeństwo kobietom, to tematy, o których śpiewała-wołała lata temu. Wszystkie są aktualne, coraz bardziej spolaryzowane społeczeństwo nie uczy się na błędach, tylko wzajemnie się piętnuje. Chlebny tonem do złudzenia przypominającym pierwowzór mówi, że umarła w dobrym momencie, dzisiejsza Polska, to kraj, w którym każdy wrażliwy człowiek musi czuć się nieszczęśliwy. Nie jest tak? Codzienne antagonizmy, spory polityczne przeradzają się w realne działania przemocowe. W smutnych czasach przyszło nam żyć.

Z głębokim zrozumieniem słucha się piosenek z repertuaru Maanamu. Łagodnie rozładowują napięcia fabuły. Smaku tej twórczości dodają odświeżające aranże Pawła Harańczyka, będące bardziej elektroniczną niż rockową jej wersją.

Warto podkreślić, że temat religijności został potraktowany w Nowym z dużym dystansem. Wykorzystanie postaci Maryi tłumaczy zamiłowanie Kory do malowania madonn. Czemu nie miałyby towarzyszyć jej i po śmierci? Poza tym dziś brakuje, szczególnie konserwatystom, poczucia luzu, otwartości na zabawę, czerpania radości i inspiracji z otoczenia. Matki Boskie Proximowskie to zabawa formą, która przy odrobinie otwartości na różnorodność, stanowi całkiem przyjemną równoważnię dla arcypoważnego kultu maryjnego w kulturze polskiej. Czyż nie jest przyjemniej choć na chwilę spojrzeć na życie jako na czas radości a nie wiecznej zadumy? Tę formę można odbierać jako rodzaj rewii drag queen (w Krakowie znany jest Paweł Rupala czyli – Papina McQueen). Puder i zabawna frywolność zestawione z niełatwymi tematami sprawia, że spektakl nie przytłacza.

Oglądając premierę, czułem jednak nieprzyjemny niepokój, cały czas miałem przed oczami sceny z „Kabaretu” Boba Fosse’a. Być może to wrodzona wrażliwość, o której mówiła Kora? Może nadinterpretowuję rzeczywistość, a może tak faworyzowane przez rząd ruchy nacjonalistyczne nie pozwalają mi cieszyć się dobrym spektaklem, jakim jest bezapelacyjnie „Kora. Boska”? W dodatku traktującym o tak wspaniałej i bogatej w życiową mądrość postaci. Nie ma jej już wśród nas, ale dobrze, że zostały teksty, nagrania – jej słowa otuchy.

Katarzyna Chlebny
„Kora. Boska”
reżyseria i scenariusz: Katarzyna Chlebny
Teatr Nowy Proxima, premiera 6 listopada 2021
występują: Katarzyna Chlebny, Łukasz Błażejewski, Paweł Rupala, Piotr Sieklucki

Nowa Siła Krytyczna

Udostępnij: