„Nazywam się Anna Walentynowicz” fot. Klaudyna Schubert

Herstoria współcześnie opowiedziana

Można odnieść wrażenie, że twórcy teatralni coraz częściej sięgają po biografie osób, dzięki którym doszło do zmiany ustroju w 1989 roku. Co istotne, poddaje się analizie życiorysy ludzi, których nazwiska zostały zagłuszone w kakofonii bohaterów transformacji. Cennym jest, że Teatr Łaźnia Nowa, mieszczący się w Nowej Hucie, dzielnicy mającej być PRL-owskim wzorcem, wziął na warsztat postać, której zawdzięczamy sporo, a prawie w ogóle nie znamy.

„Nazywam się Anna Walentynowicz” to monodram Piotra Rowickiego w reżyserii Anny Gryszkówny. W tytułową rolę wcieliła się z mistrzowskim zacięciem Agnieszka Przepiórska. Niepewnym krokiem i z drżącymi rękoma wchodzi na scenę, trzymając dwie szklanki herbaty, dla siebie i Gryszkówny. Reżyserka pełni rolę dziennikarki-kronikarki, która czasem o coś podpyta bohaterkę, czy przeczyta artykuł o niej. Ale to Przepiórska wiedzie prym. W pół sekundy potrafi przeistoczyć się w młodą kobietę, która wpada w wir pracy, podbijając kolejne normy – jest w tym coś z fanatyzmu. Coraz lepsze wyniki budują pewność kobiety, ale sprawiają też, że zaczyna dostrzegać nieprawidłowości systemu, budzi się w niej chęć naprawiana go. Już Walentynowicz za moment ma się zaangażować w budowanie nowej rzeczywistości, gdy Przepiórska znów przeistacza się w melancholijną osobę, która oddała wiele za kraj, a została zepchnięta w strefę niepamięci. Gwałtowne przejścia pomiędzy latami, doświadczeniami, fascynacją a zniechęceniem, dowodzą kunsztu aktorki.

Zadziwia pęd życia bohaterki. Ilu z nas ma problem z porannym wstaniem z łóżka? Tymczasem ta heroiczna kobieta jako dziewczynka opuściła dom rodzinny, sama wychowała dziecko, nie poddała się chorobie, opresji państwa, któremu nie było z nią po drodze. Wiele razy mogła odpuścić, lecz tego nie zrobiła. Jej biografia, ale i krakowski spektakl, są dobrą lekcją życia dla każdego. Walentynowicz w wykonaniu Przepiórskiej to nieugięta, waleczna, choć nie chełpiąca się zasługami osoba. Mogłaby sobie przypisać wiele zasług, a pozostała w cieniu, odsunięta przez mężczyzn, którzy wiedzieli lepiej.

Lekcja z przeszłości nie została do dziś dobrze odrobiona. Za każdym razem po spektaklu traktującym o najnowszej historii Polski wychodzę zadziwiony, że była tak pobieżnie przedstawiona w edukacji szkolnej, którą odbyłem. Z przedstawienia Gryszkówny wyziera sporo z rzeczywistości PRL-u, z upływem lat dużo się przecież zatarło. Coraz więcej osób zaczyna czuć nostalgię za czasami, kiedy po ulicach jeździły duże fiaty, w telewizji Starsi Panowie, a sklepowa była ważną personą w rodzinie, wielu młodych wręcz fascynuje się PRL-em. Widać to i w teatrze, na początku sezonu w warszawskim Teatrze Rampa wystawiono „Czterdziestolatka”, niebawem w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej adaptacja scenariusza filmu „Poszukiwany, poszukiwana”. Szybko zapomnieliśmy o cieniach, takich jak korupcja, jedyna słuszna władza, sieć tajnych współpracowników, tajemnicze zgodny… Pokazane na scenie budzą niepokój.

Dobrze, że teatr nie pozostaje milczący na herstorie. Niedawno odwiedzając Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku, wszędzie widziałem zdjęcia triumfujących mężczyzn. A kobiet? Były, ale mam wrażenie, że stanowiły margines wystawy. Ich rola przecież nie ograniczała się do przygotowania zupy dla strajkujących. Przywrócenie Anny Walentynowicz do pracy było jednym z postulatów strajków w Stoczni Gdańskiej, o czym chyba dziś zapominamy. Czy ktoś zupełnie nieistotny stałby się częścią tak ważnych dla kraju żądań protestujących obywateli?… Zdaje się, że nie.

„Nazywam się Anna Walentynowicz”
na podstawie „Walentynowicz. Anna szuka raju” Doroty Karaś i Marka Sterlingowa
scenariusz: Piotr Rowicki
reżyseria: Anna Gryszkówna
Dom Spotkań z Historią, Teatr Łaźnia Nowa: prapremiera krakowska 1 września 2023
występują: Agnieszka Przepiórska

Nowa Siła Krytyczna

Udostępnij: