AGNIESZKA RADZIKOWSKA

Spełnieni w teatrze // 1 // Agnieszka Radzikowska

Spełnieni w teatrze

Spełnieni w teatrze



Paweł Kluszczyński:
Zacznijmy od Twojej ostatniej premiery, “Płatonowa” w reżyserii Małgorzaty Bogajewskiej. Wcielasz się tam w Marię Grekow, której głos jest zakrzyczany przez resztę biesiadników Generałowej. Czy to był pierwotny zamysł, żeby stworzyć postać osoby mówiącej ważne rzeczy, a jednak niesłyszalnej przez otoczenie?

Agnieszka Radzikowska:
Tak. Takie było dokładnie zamierzenie, choć na początku trochę się tego bałam. Powtarzałam, że przecież nie będzie mnie słychać, zaraz znajdzie się ktoś kto zarzuci, że aktorki nie słychać, ale zaczęłam oglądać nagrania z wieców w Rosji, gdzie ci wszyscy protestujący krzyczą, ale nikt ich głosu nie słucha. Są oni zakrzyczani przez drugą stronę, jest to potworne, ale tak właśnie to wygląda. Mają ogromną wewnętrzną siłę, żeby odważyć się powiedzieć prawdę, ale nie są wysłuchani. Zaryzykowałyśmy, żeby tak właśnie poprowadzić moją bohaterkę, z technicznego punktu widzenia było to dla mnie bardzo trudne, ale z drugiej strony bardzo ciekawe dla postaci. Będąc na scenie ja autentycznie czuję, że mnie nie słychać, mimo tego, to inne postaci śpiewają coraz głośniej i nie jestem w stanie przebić się przez taką ilość ludzkich głosów. Wbrew pozorom ich energia bardzo mi pomaga, bo są tak okrutni wobec mnie, sprawiają że czuję się strasznie mała i niepotrzebna, nawet wsparcie Sorokina nie pomogło, ale taki był zamiar.

Kluszczyński:

Czy taka rola była wyzwaniem dla Ciebie, bo zwykle oglądamy Cię na scenie w rolach, gdzie Cię widać, a tutaj musiałaś schować się do wewnątrz.

Radzikowska:

To było najlepsze, co mogło mnie spotkać. U Czechowa Maria jest dwudziestoparoletnią dziewczyną po uszy zakochaną w Płatonowie. Po pierwsze nie mam tylu lat, jestem już bliżej czterdziestki, co z góry sprawiło, że już wydało mi się to mało interesujące. Po prostu nie dla mnie, ale kiedy wybuchła wojna i zaczęliśmy próby, to Małgosia powiedziała, że co by było, kiedy ta dziewczyna była przeciwna całemu systemowi, żeby zacząć szukać sensu właśnie w tym, spróbować odpowiedzieć na pytanie, kim był dla niej właściwie Płatonow. Pracuję metodą, polegająca na tym że piszę monologi wewnętrzne. Najpierw buduję sobie całą biografię postaci, później monologi i zaczynam ruszać się tak jak postać, ubierać się w sposób, jako moja bohaterka by się ubrała i dopiero na końcu zaczynam w nią wchodzić. Nie umiem od razu wskoczyć w rolę, na zasadzie, że próbujemy i działamy. Proces pracy z Małgosią był bardzo bezpieczny i czułam się w tej współpracy bardzo dobrze. Paradoksalnie moja rola, ale i cały spektakl jest bardzo filmowy, wszystkie emocje są skierowane do wewnątrz. Dodatkowo bardzo się cieszę, że spektakl jest grany na Scenie Kameralnej, na której od dawna nie grałam – to bliskie spotkanie z widzem, stworzenie między nami tego intymnego świata.

Kluszczyński:

Czy fakt, że twoja bohaterka była stłamszona przez grupę, jest odczuwalny przez Ciebie ze strony widowni? Kiedy oglądałem scenę, w której mówisz bardzo ważne rzeczy, to czułem rozdrażnienie, że tutaj aktorzy przyjemnie śpiewają, a jakaś kolejna namolna osoba próbuje pokazać światu swoje racje i przeszkadza mi w słuchaniu.

Radzikowska:

Fantastycznie! Reakcje osób są bardzo różne, na przykład ktoś dzwoni i mówi, że kibicuje Marii, że płacze razem ze mną. Słyszę głosy, że ona nic nie wskóra, bo to nie jest metoda na zmianę świata. Jest do dla mnie świetne, bo oznacza, że o tej postaci się mówi, zwraca na siebie uwagę i wywołuje jakieś emocje. Komuś może się to podobać, komuś nie, ale poszłyśmy taką drogą, bo takie postawy widzimy w Rosji, na razie jest to ścieżka bez wyjścia.

Osobnym tematem jest to, jak ta dziewczyna jest skrzywdzona przez Nikołaja. Dla mnie bardzo ważną sceną jest ta ostatnia Marii, gdzie ona się rozpada, bo widzi, że osoba którą kocha i która chyba ją kiedyś kochała, staje po stronie władzy, zostawia ją zupełnie samą. Jest tchórzem, potwornym tchórzem i myślę, że ona od Anny wyjechała i już nigdy się nie pozbierała. To dziewczyna, która niestety w życiu nie wygra.

Kluszczyński:

Próby do spektaklu zaczęliście w lutym, zanim rozpoczęła się putinowska agresja w Ukrainie?

Radzikowska:

Wiedzieliśmy, że zaczynamy próby z Małgosią w lutym, ale pierwsza próba odbyła się dokładnie na dzień po wybuchu wojny. Był to czas, kiedy kompletnie nie wiedzieliśmy, czy dojdzie do premiery. Kiedy przyjechała Małgosia, to rozpoczęła słowami, że nawet nie wiem, jak zacząć tę próbę. Zaraz pojawiła się dyskusja, że może teraz nie wolno grać Czechowa, bo obserwowaliśmy odwoływanie rosyjskich koncertów, kolejne spektakle twórców z tego kraju zaczęły znikać z afiszy teatrów. Jednak Małgosia powiedziała, że gra się nadal Czechowa, że nie można ani jego, ani widzów karać z powodu, że wybuchła wojna, trzeba znaleźć na to jakiś sposób. Wówczas pojawił się pomysł, żeby zrobić ten spektakl bez głównego bohatera. Na Płatonowa wszyscy czekają i postawienie pytania, kim on był dla tych wszystkich osób, wydało się bardzo interesujące. Był on dla nich wyrzutem sumienia, strachem, miłością, namiętnością, to poszukiwanie stało się dla nas niezwykle ciekawe.

Kluszczyński:

Zauważyłem, że w “Płatonowie” są bardzo ciekawe i wyraziste role damskie. Twoja rola, jak mówiłaś, była czymś nowym dla Ciebie, Anna Kadulsa w roli Generałowej była kobietą absolutną, Aleksandra Przybył wyjątkowo nie grała mocnej kobiety, a słabą i przygaszoną, niewinną dziewczynę.

Radzikowska:

Anna miała prawdziwie hollywoodzką rolę. Aleksandra świetnie sobie poradziła, wiesz, nie łatwo jest zagrać dobre dziewczyny, tak naprawdę jest to najtrudniejsze. Nie ma ludzi nieskazitelnych i świętych, w takiej roli nie ma się czego złapać, a u Czechowa te postaci były tak napisane. Ona jednak tak to gdzieś złamała, co uważam za bardzo ciekawe. Jest też z nami Irmina Liszowska grająca Sofi, która jest namiętna, nieoczywista i potwornie nieszczęśliwa.

Kluszczyński:

Co myślisz, patrząc przez pryzmat dominujących damskich postaci w “Płatonowie”, o roli kobiet w teatrze. Czy jest to Wasz czas, tym bardziej, że przez większość historii głos kobiecy był marginalizowany?

Radzikowska:

Jestem przeszczęśliwa, że zadajesz to pytanie. Uważam, że obecnie nastał czas kobiet. Absolutnie nie wykluczam w tym facetów, ale czuję, że możemy na równych prawach robić coraz więcej, oczywiście, nadal jeszcze jest jeszcze wielka praca przed nami. Wiesz, bardzo mnie to cieszy, że w tym spektaklu mówisz tak ładnie o moich koleżankach, bo jest jakaś ogromna siła, którą sobie teraz dają kobiety. Poznałam tak wiele kobiet ukraińskich, tutaj w teatrze mamy nowe koleżanki z Ukrainy, ale i poza nim. Mam wrażenie, że zbudujemy jakąś ogromną nową kobiecą społeczność. To da nam kobietom siłę i to jest siła, której Putin nie jest w stanie zburzyć. Może, to co mówię jest górnolotne, ale ja naprawdę w to wierzę, bo jeżeli przestanę to chyba powinnam już się położyć do grobu.

Uważam, że teraz jest czas kobiet w teatrze, bo pojawia się coraz więcej ciekawych ról, te wszystkie postaci są bardziej wymagające i wielowarstwowe. W filmie chyba jeszcze, aż tak ta zmiana nie nastąpiła. Myślę jednak, że mężczyźni coraz bardziej nas doceniają, a twórcy chcą pisać dla kobiet role.

Kluszczyński:

W Teatrze Śląskimi często staracie się mówić o temacie Śląska, jak ten Śląsk się zmienił, jaka będzie jego przyszłość. Jak według ciebie, osoby pochodzącej z regionu i pracującej na tej scenie, wygląda współczesna Ślązaczka?

Radzikowska:

Chciałabym pokazać, kim jest współczesna Ślązaczka, trochę odchodząc od stereotypu kobiety na Śląsku, która siedzi tylko w domu z dziećmi, nie ma wykształcenia, bo nie może, a jej facet musi zarobić na całą rodzinę. Oczywiście, nie neguję tego, tak było i to nie jest niczyja wina. Takie były czasy i ich potrzeby, ale chciałabym pokazać, że współczesne Ślązaczki, nie zapominając o wspaniałej kulturze, którą mamy w sobie i bagażu kulturowym, są wyraziste, mają swoje zdanie, coraz częściej je wypowiadają i mogą przekraczać pewne granice, których wcześniej nie przekraczały. Ja na przykład jestem bardzo za tym, żeby ta współczesna Ślązaczka dalej mówiła po śląsku, bardzo mi na tym zależy i w to wierzę, że osoby wykształcone mogą mówić po śląsku i nie będzie to odbierane jako kabaret. Chciałabym pokazać śląskość jako coś normalnego, odejść od tego, co się dzieje wokół Śląska zewnętrznie. Jest to wspaniałe, ale zejdźmy z tej laurki i pokażmy, że dziewczyny czy to prawniczki, czy lekarki będą godać po śląsku i będą godać fantastycznie i to nie będzie śmieszne, tylko to będzie nasz język, bardzo w to wierzę, ja jako matka swoich dzieci. Chcę je uczyć drugiego języka, języka śląskiego. Pragnę, żeby moje dzieci były dwujęzyczne, żeby nie zapomniały o wspaniałej kulturze. Z moim mężem w te zmianę mocno wierzymy.

Ostatnio zaczęliśmy myśleć, żeby stworzyć sztukę bądź film, a nawet już trochę zaczęliśmy nad tym pracować, żeby pokazać współczesne małżeństwo Śląskie. On jest powiedzmy lekarzem, a ona prawnikiem, ludźmi z wyższym wykształceniem, ale mówiącymi perfekcyjnie po śląsku. Tym językiem się porozumiewają, tak się kłócą, tak się kochają, tak żyją… Nie ma to być zabawne, lekkie i śmieszne, tylko prawdziwe. Tak te współczesne Ślązaczki widzę. Jasne, o kobietach stąd już mówiono, możemy to zobaczyć, posłuchać, mamy to w filmach Kutza, jest to piękny bagaż i o tym też trzeba mówić, natomiast pójdźmy dalej. Kim jest współczesna dziewczyna po trzydziestce, która urodziła się na Śląsku? Ja taką dziewczynę reprezentuję i bardzo mi na tym zależy, żeby o tym głośno mówić, iż to nie jest tylko jakiś wytrych, to nie są tylko koszulki z napisem “Ja mhm”, czy “szmaterlok”, co jest super, ale pójdźmy dalej.

Tak, trochę stwórzmy Śląsk na nowo, nie szukając tylko w przeszłości z tą muzealnianą cepelią, tylko z nowym otwarciem. Ale oczywiście nie możemy zapomnieć o tym starym Śląsku, bo za chwilę nam ta cała kultura umrze i te wszystkie fantastyczne rzeczy, które się dzieją po prostu znikną. Ja nie chcę, żeby znikały, chcę, żeby moje dzieci wiedziały kto to jest Bebok i żeby oglądały spektakle w języku Śląskim i je rozumiały. Chciałabym, żeby zobaczyły, czym jest szeroko rozumiana kultura Górnego Śląska, a nie tylko po prostu wizyta w Byfyju.

Kluszczyński:

Idźmy dalej, jak przygotowujesz się do roli? Niedawno żegnaliście się z “Himalajami”. Pamiętam, że kiedy krótko po premierze byłem w teatrze na spotkaniu z Wami, to mówiłaś, że było to wyzwanie przygotować rolę osoby, która żyje, żeby jej nie urazić. Jak tę rolę wspominasz?

Radzikowska:

Wiesz, ta rola jest dla mnie bardzo ważna, bo bardzo trudno zagrać kogoś, kto żyje i myślę, że ja jak i mój mąż Darek Chojnacki mieliśmy z tym potworny problem, żeby nikogo nie urazić, a jednocześnie dać coś swojego, bo jednak teatr to jakaś interpretacja. Teatr, to rodzaj metafory, każdą postać zawsze staram się budować tak samo, bardzo głęboko i chce ją pokochać przede wszystkim. Jak kocham moją postać, to ją zawsze obronię, a jeśli nie, to będzie ciężko, bo każda postać, według mnie dąży do szczęścia, tylko nie zawsze to szczęście jest w stanie osiągnąć. Pani Celina Kukuczka jest niezwykłą osobą, bardzo się zżyłyśmy, bo akurat przygotowania do “Himalajów” miałam bardzo filmowe. Mogłam do niej pojechać, spędziłyśmy mnóstwo czasu, a jeszcze o “Himalajach” pisałam doktorat, więc znowu mogłam z nią spędzić czas. Przez te spotkania z Panią Celiną ta rola się zmieniła, dojrzewałam w tej roli. Mam wrażenie, że na początku byłam bliżej pani Celiny, tego, jakby chciała to zobaczyć, ale potem trochę Agnieszka dała na to swoją odpowiedź.

Jeśli chodzi o przełomowe role, tutaj w teatrze, to było ich kilka. Myślę, że na pewno “Himalaje” są dla mnie bardzo istotne, ostatni “Płatonow” również, ale chyba właśnie te śląskie role były dla mnie przełomowe, w takim sensie, że kiedy zaczęły powstawać śląskie spektakle, to na początku towarzyszył im rodzaj wstydu. Myśli w głowie, że teraz trzeba wyjść na scenę i podać tekst godką i czy ten drugi człowiek cię naprawdę zrozumie, czy on wie, jaka to jest śląska dusza. Kiedy jechaliśmy z “Piątą stroną świata” do Warszawy to myślałam sobie: “Boże, jak to będzie, przecież ci ludzie nas nie będą rozumieć”, ale rozumieli emocje. Można mówić po chińsku ze sceny, ale jeżeli mówisz to prawdziwie, to te emocje zawsze przyjdą i tam, w Warszawie był to po prostu wspaniały spektakl. Było to dla mnie ważne i te wszystkie śląskie role traktuje z dużym sentymentem. Zaczęłam od Adelki, słodkiej, cudownie uroczej dziewczyny w “Piątej stronie świata”. Można powiedzieć, że była to rola z rysem mocno komediowym, osadzona w realizmie magicznym. Później, przeszłam do śląskiego westernu, to jakiś był kosmos absolutny! No, potem był “Drach”, gdzie grałam dziewczynę z Katowic, która nie zna śląskiego języka, a później “Pokora”. Gram dziewczynę dużo starszą od siebie i to sprawia, że bardzo lubię grać ten spektakl. To wyzwanie, że mogę się ukryć i bardzo zmienić fizycznie – w tej roli ludzie mnie nie poznają i to jest dla mnie najlepszy komplement. To pierwsza matka, którą zagrałam, cieszę się, że wreszcie doszłam do tego momentu.

Kluszczyński:

Oprócz grania w teatrze pracujesz w szkole aktorskiej przy Teatrze Śląskim jako pedagożka. Wspomniałaś, że i film nie jest Ci obcy. Która ze specjalności związanych z aktorstwem jest ci najbliższa?

Radzikowska:

Jestem trochę multi, ale widzę, jak ja się zmieniam. Kiedyś bym ci powiedziała, że teatr jest na pierwszym miejscu, bo bym szła za tekstem Johna Malkovicha, który mówił, że teatr jest dla niego ważniejszy, bo scena ma głębię, a ekran jest płaski. To zdanie towarzyszyło mi bardzo często, ale kiedy zaczęłam etap uczenia aktorstwa, to moja perspektywa się trochę zmieniła. Uczę tutaj w Szkole Aktorskiej Teatru Śląskiego już od 12 lat, ale też na Akademii Muzycznej w Katowicach. Praca tam sprawiła, że poznaję świat opery, co jest dla mnie nowością. Jest to ciekawe i intrygujące, a jednocześnie bardzo wymagające, bo trzeba studentom pokazać, że nie tylko należy śpiewać, ale też przeprowadzić pewien proces. Jest to dla nich nowe, ale to jest super, chyba po prostu bardzo lubię uczyć, ba za każdym razem dużo wynoszę od młodych ludzi. Fascynuje mnie ich wrażliwość i energia, mam wrażenie, że też mogę im coś dać z tej mojej energii, natomiast faktycznie od pewnego czasu trochę zdradzam teatr ze światem filmu. Bardzo mnie film pociąga, nie tylko, jako aktorkę, ale też w roli producentki. Zaczęło mnie też interesować, co by było, gdyby robić ważne rzeczy społecznie, mam misję bycia społecznikiem, potrzebuje jej, żeby oddychać i zrobić choć trochę dobrego dla świata. Tak właśnie powstał serial “6 mm”, który sama wyprodukowałam i z tego jestem bardzo dumna. To serial o poronieniach i stracie, jaka temu towarzyszy. Teraz pracuję nad kolejnym serialem “Roots”. Najbardziej jednak kręci mnie praca w filmie jako aktorki, bycie w procesie, budowanie postaci filmowej, bo jest to zupełnie inny proces niż w teatrze.

Kluszczyński:

Wspominałaś, że w teatrze postać ewoluuje, tak jak w “Himalajach” i to jest chyba dobre, że spektakl w przeciwieństwie do filmu, gdzie nie można niczego już zmienić, ewoluuje i dojrzewa?

Radzikowska:

Teatr się zmienia i to jest super. Oczywiście, teatr jest moją wielką miłością, a jak to bywa z uczuciami, ta miłość jest trudna i wymagająca. Kobiety w ogóle mają trudniej, bo wiek nie działa na korzyść kobiety w teatrze, tak samo ma się rzecz w filmie. Teatrowi towarzyszy jednak jakaś magia. Wszystko dzieje tu i teraz, a każdy spektakl jest inny. Dla mnie zawsze najważniejszy w aktorstwie jest partner. Nie umiałabym chyba zrobić monodramu, a przynajmniej na razie nie. Najbardziej czerpię z kontaktu z tą druga osobą, jestem zafascynowana tym, co dzisiaj przyniesie mój partner, wiesz, to są takie drobne rzeczy… W Teatrze Śląskim mam przyjemność być w zespole z ciekawymi i mądrymi ludźmi. Ktoś może powiedzieć, że ciągle gram z tymi samymi osobami, ale wciąż jesteśmy siebie ciekawi i chyba się lubimy, co jest ważne.

W spektaklu “Drach”, gdzie gram razem z Michałem Rolnickim, mamy taką tradycję, że ja mu przynoszę liścik napisany w imieniu mojej postaci do jego bohatera. On zawsze na to czeka, bez niego nie zacznie, bo wie, że Radzikowska napisze list, który go nakręci w tym dniu. To są takie drobne rzeczy, które robimy, żeby praca nie była po prostu odbębnieniem kolejnego spektaklu. Dopóki mnie to fascynuje i dopóki jestem szczęśliwa, że mogę ten liścik mu napisać, wiem, że jestem na dobrym miejscu.

Kluszczyński:

A jakie są twoje plany na najbliższy czas, czy w teatrze, czy poza nim?

Radzikowska:

Właśnie spełniam swoje marzenie teatralne, bo zaczynam próby z Marcinem Wierzchowskim, o czym zawsze marzyłam. A tu bang i zaprasza mnie na rozmowę i mówi, że chce ze mną pracować, także wejdę do jego projektu, a w dodatku okazało się, że pracujemy oboje w bardzo podobny sposób, co rzadko się zdarza. Rozmawiałam z nim z półtorej godziny, człowiekiem, którego wcześniej osobiście nie znałam, a miałam wrażenie, że znamy się od zawsze. Obecnie też biorę czynny udział w promocji filmu “Strzępy” w reżyserii absolutnie niezwykłej Beaty Dzianowicz. Pod koniec listopada byłam na promocyjnym wyjeździe w Stanach Zjednoczonych, gdzie nasz film otrzymał główną nagrodę na Polish Film Festival in America. Praca nad nim, to kolejne niesamowite spotkanie, film nakręcony na Śląsku, grają w nim śląscy aktorzy… Jest to coś wspaniałego, że nasza czteroosobowa rodzina, która tworzy ten film jest ze Śląska i nagle ten film zdobywa nagrody. Jestem bardzo z nas wszystkich dumna, bo zrobiliśmy film o alzheimerze, bardzo potrzebny i ważny. Mam nadzieję, że niebawem będę mogła zaprosić cię na niego do kina.

Sekcja polska Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych – Yorick

Udostępnij: